piątek, 6 września 2019

PARK NARODOWY BADLANDS

Park narodowy Badlands w Południowej Dakocie, którego założenie proklamowano w 1929 r. (ale zajęło jeszcze 10 lat zanim go faktyczne utworzono) był świadkiem tragicznej historii starć pomiędzy miejscowymi (Indianami Lakota) a białymi osadnikami. Początkowo spychani w mniej urodzajne, trudne tereny Indianie Lakota byli stopniowo i z takich terenów usuwani po odkryciu na zajmowanym przez nich terytorium cennych minerałów. 
Część tej smutnej historii miłośnicy kina pamiętają pewne z genialnego (fabularnego, ale opartego na prawdziwej historii) filmu "Tańczący z wilkami". Część wiąże się z tragiczną masakrą przy Wounded Knee - składający broń przed armią amerykańską przedstawiciele Latoka częściowo - podburzeni przez szamana zapewniającego, że są chronieni przed kulami - stawili opór. Masakra pochłonęła życie kobiet, dzieci, starców, wojowników... W tym kilkumiesięcznych niemowląt.

Obecnie podróżnym Badlands ma do zaoferowania  niesamowite formacje skalne (geologicznie ten obszar delikatnych skał osadowych jest cudem i fascynującą księgą dokumentującą procesy geologiczne na ziemi), w szczególności piękne o wschodzie i zachodzie słońca. Można chodzić po (na ogół krótkich) szlakach albo szukać w skalnych labiryntach własnych ścieżek (byle niczego nie uszkodzić).
W parku mieszka też około 1.200 bizonów. Można tu znaleźć porośniętą kwiatami prerię (przedzieranie się przez nią nie jest łatwe, spróbowaliśmy), węże, ptaki, komary (niestety, nic nie jest doskonałe). Dla mnie szczególną radością było obserwowanie ciekawskich piesków preriowych, które zbudowały tu całe skomplikowane miasta. Ci mali klauni prerii poprawią humor każdemu. Nasz ostatni camping (tzw. prymitywny, wodę trzeba dowieźć, w ramach udogodnień jest latryna - świetnie utrzymana - i trochę stolików) był położony właściwie na terenie takiego miasteczka (nie wiem czy wpierw był tu camping czy pieski). Namioty stoją dookoła polany zabudowanej norkami. Najwyraźniej wszystkim się podoba. Ludzie może czasem przeszkadzają, ale czasem (celowo lub nie) dokarmią, a poza tym na pewno wypłaszają drapieżniki żywiące się pieskami preriowymi. 

Poniżej pokazuję piękno Badlands NP (no, zakochałam się).















 Powyżej formacje skalne Badlands


Widzieliśmy później więcej bizonów, ale to nasze pierwsze!





Pieski preriowe wzbudziły mój absolutny zachwyt.
A nasza obecność (ludzi, nie nas :)) chroniła je zapewne i przed grzechotnikami, stąd byliśmy dość tolerowani.







poniedziałek, 24 czerwca 2019

Tuszetia

Z gruzińskiej Kachetii przez przełęcz Abano (2930 m npm) wiedzie droga do Omalo. To Tuszetia. Górska kraina w której wypasa się stada owiec i bydła oraz setki koni (tylko od późnej wiosny do wczesnej jesieni). Kraina, w której zbudowane z łupka stare domy i jeszcze starsze kamienne wieże chroniące przed zemstą rodową tworzą niepowtarzalny, tajemniczy nastrój, w której w zimowych miesiącach mieszka ok. 20 osób (w całym regionie), a latem nie więcej niż 1.000.
Tuszetia o kryształowym górskim powietrzu, często zasnuta mgłami i przesłonięta deszczem.
Można tu chodzić, jeździć rowerem górskim (jak się ma kondycję), jeździć konno, rozmawiać z mieszkańcami, rozkoszować się starożytną historią Wysokiego Kaukazu lub pójść z Omalo do Szatili przez przełęcz Atsunto (3.421 m npm).

Ale wpierw trzeba tu wjechać. Droga, poprowadzona w 1975 r., należy do 10 najtrudniejszych na świecie. Nie ma kilometra bez pomnika upamiętniającego ofiary (z Pszaweli do Omalo są 72 kilometry, potem można jechać dalej aż do Jvarbaseli lub Parsmy - jeśli droga jest akurat przejezdna). Dwa lata temu planowałyśmy tam być, ale drogę zabrał deszcz w porze roztopów, a potem trzeba było wyjeżdżać z Gruzji. W tym roku się udało. Wypożyczonym Nissanem X-terra w dwie dziewczyny dotarłyśmy do Tuszetii. Momentami droga (zwłaszcza w czasie powrotu po kilku dniach opadów i burz) była po prostu rzeką, którą się jechało. Ażeby dotrzeć do Parsmy przekroczyłyśmy po drodze co najmniej 3-4 rzeki (w tym jedną dość głęboką). Ale były też długie odcinki, które były czystą przyjemnością jazdy po nieutwardzonej drodze wśród pięknych gór.

A Tuszetia nas zachwyciła. Popatrzcie.















czwartek, 3 stycznia 2019

W lesie deszczowym

Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć to, co budziło zawsze dreszcze emocji u mnie: las deszczowy! Sama nazwa przywodzi na myśl książki podróżnicze z XIX wieku, wspomnienia nazwisk Stanleya i Livingstone'a oraz czytane w dziecięctwie wspomnienia Arkadego Fiedlera (najbardziej kochałam jego opowiadania poświęcone zwierzętom Amazonii).

Lasy deszczowe na Puerto Rico pokrywają już niewielki obszar objęty rezerwatem El Yunque. Ponieważ jest to wyspa (niezbyt duża) nie ma na niej żadnych wielkich ssaków. Prawdę powiedziawszy największym rodzimym ssakiem jest nietoperz. Spośród gatunków przywiezionych spotyka się zaś głównie psy i koty :)

Na Puerto Rico nie ma też ani jednego gatunku jadowitego węża (są 4 gatunki węży, ale wszystkie zaliczane do dusicieli). 

Bezbrzeżna jest natomiast obfitość gadów oraz bezkręgowców. No i oczywiście roślinność.

Roślinność lasu deszczowego jest niesamowita, zachwycająca i drapieżna. Nazwa "las deszczowy" też zobowiązuje. Najdłuższy i najtrudniejszy szlak pokonywaliśmy w deszczu grzęznąc po kostki w błocie. W pewnym momencie stwierdziłam, że bardziej mokra już być nie mogę, co pozwoliło spokojnie, bez unikania błotka i bawienia się w obchodzenie brzeżkiem śmiało kroczyć naprzód.

Wokół słyszeliśmy mnóstwo ptaków, ale niestety wypatrzenie ich w gęstym listowiu jest niemal niemożliwe. Nawet tych mniej rzadkich okazów ptasiej fauny niż endemiczna portorykańska zielona papuga, której liczebność w chwili przypłynięcia Kolumba oceniano na 100.000 - 1.000.000 osobników, a w najbardziej krytycznym roku 1975 żyło ich na wolności 13 (słownie: trzynaście). Od tego czasu sytuacja ciut się poprawiła i dziś na wolności mieszka około 100 zielonych papug, jednak ci, którym uda się taki klejnot wypatrzeć mają więcej szczęścia niż trafiając 6 w toto-lotka. Nam się nie udało. Niemniej i tak mieliśmy co podziwiać. Popatrzcie:












 Powyżej: tak wyglądał szlak :)