piątek, 29 grudnia 2017

Eilat i okolice zimą

Kocham Izrael. Byłam tam już ładnych kilka razy i mam nadzieję, że następne przede mną.
Tym razem zimowy, świąteczny tydzień spędziłam z rodziną w Eilacie, na samym południu Izraela. Byłam tam kiedyś w lipcu i był to jeden z tych nielicznych w mym życiu wypadków kiedy zastanawiałam się czy szybciej się roztopię czy upiekę. Za to grudzień to zupełnie inna bajka.
Niestety było już po Chanuce, ale pięknie było bez względu na święta lub ich brak.
Wszak była przepiękna pustynia Negew, a na niej Park Timna:










Czerwony Kanion









Czarny Kanion






oraz wiele innych szlaków.

Było morze, a w nim możliwość nurkowania, obserwacji delfinów i pływania z nimi, wizyty w obserwatorium, o tak:






Warto dodać, że w "delfinarium" w Eilacie delfiny są wolne (stąd cudzysłów). Nie ma ściany czy siatki. Mogą wypływać na morze kiedy chcą i wracać kiedy chcą (większość czasu są na miejscu bo jest im po prostu dobrze). Nie uczy się ich sztuczek, nie robi pokazów. Można obserwować je z bliska a nawet pływać z nimi (bez dotykania). Karmi się je, ale tylko trochę, połowę racji, żeby polowały. Wiodą naturalne życie, a zadaniem ośrodka jest tak dbać o nie, żeby chciały tam mieszkać (i chcą, od lat). To jest piękne!


Niesamowicie ludziolubne (i sprytne) koty hotelowe otwierające lodówkę:





I nieprawdopodobna życzliwość ludzi dookoła. Temperamenty w Izraelu są południowe, ale życzliwość, uśmiech, energia (dobra) są wszechotaczające.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Mostar

Bośniacki Mostar ma bardzo długą historię. Miasto istnieje od czasów starożytnych i było kiedyś kolonią rzymską, niemniej sławę i rozpoznawalność zawdzięcza XVI-wiecznemu mostowi zbudowanemu przez sułtana Sulejmana Wspaniałego, jednego z największych władców imperium otomańskiego.
Most przetrwał ponad 400 lat nieuszkodzony, aż do ostatnich wojen bałkańskich. W 1992 r. wybuchł konflikt pomiędzy dominująco serbską armią Nowej Jugosławii i katolickimi siłami chorwackimi w znacznej mierze popartymi przez muzułmańskich Bośniaków. Oblężenie serbskie zostało przełamane na początku 1993 r. przez armię chorwacką, niemniej najcięższy czas miał dopiero nadejść. W kwietniu 1993 r. Chorwaci zaatakowali swoich niedawnych sojuszników w walkach z Serbami - Bośniaków. Konflikt, który trwał przez niemal rok kosztował życie wieluset ludzi (na wojennych cmentarzach Mostaru dominują daty śmierci 1992, 1993, 1994) i doprowadził do zburzenia Starego Mostu. Precyzyjnie wystrzelony przez ostrzeliwujących z góry bośniacką część miasta Chorwatów pocisk zwalił historyczną konstrukcję i zatopił ją w zielonych wodach Neretwy.

Po zawarciu pokoju w 1994 r. zaczęto odbudowywać historyczny Mostar oraz wydobyto z dna części starego, historycznego mostu (brali w tym udział również polscy nurkowie) i odbudowano (z oryginalnych części) zniszczony zabytek. Dziś piękny łuk mostu z wieżami zajmowanymi niegdyś przez jego strażników (mostari) znów łączy brzegi Neretwy: brzeg zachodni (chorwacki) i wschodni (bośniacki). Serbów właściwie w Mostarze nie ma. Podzielone, poranione miasto zaczęło się zrastać na nowo. I widać, że rany się goją, ale ich obecność też wyraźnie widać. W wieży mostari znajduje się wstrząsająca wystawa fotografii z czasów wojny, oblężenia i ostrzału Mostaru. Bardzo ją polecam, to trzeba zobaczyć!

Mostar pełen jest starych zaułków, kawiarni, restauracji. Tak turystyczny, że aż kiczowaty pozostaje jednak piękny. Wieczorem zaś, na jego kamiennych uliczkach, można posłuchać granej na żywo - czasem z ogromnym talentem - muzyki.








Zakwaterowanie znaleźliśmy 300 metrów od mostu, po wschodniej - bośniackiej - stronie mostu. Czysty, schludny hostel z patio pełnym roślin, skromny, ale bardzo cichy, był przesympatyczny. I na szczęście miał klimatyzację! Z jakichś powodów latem w Mostarze zawsze jest 5-10 stopni więcej niż w okolicy, najwyraźniej most przyciąga promienie słoneczne :)

Bośnia i Hercegowina - Park Narodowy Uno i Kravica

Tym razem letnie losy zagnały nas między innymi do Bośni i Hercegowiny.
Kraj kontrastów. Zamieszkują go prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci, muzułmańscy Bośniacy (niektórzy bardzo ortodoksyjni, inni znacznie mniej), mniejszość albańska oraz kilka pomniejszych grup etnicznych i wyznaniowych. Można obok siebie (literalnie) zobaczyć kobiety noszące pełen czador z zasłoniętą twarzą oraz dziewczyny w bikini - i wszystko pomiędzy (w obu wersjach płciowych). Niemniej, po wyniszczających, okrutnych wojnach lat 90-ych, po których wciąż goją się rany na razie panuje duża tolerancja, choć nawet w oczach turysty widać, że napięcia są nieuniknione. Jakby mogło być inaczej? W Mostarze (o czym napiszę osobno) wystawa wojennej fotografii robi wstrząsające wrażenie.

Na razie jednak jedziemy do Parku Narodowego rzeki Una, którego piękną mapkę dostaliśmy w Bihaczu. Pokonujemy około 13 kilometrów szutrowej drogi od wjazdu numer 1 (niepotrzebny napęd na 4 koła, ale przydaje się w miarę wysokie zawieszenie) i dojeżdżamy do malowniczych wodospadów na rzece. Oprócz kawałka ścieżki, dalej idącego wzdłuż rzeki zarośniętego szlaku i paru straganów atrakcją (największą) miejsca jest spływ pontonami przez wodospad (niższy). Pontony uprzednio zrzucane są z wyższego progu przez przewodników po rzece podchodzących (boso, z pontonem na uwięzi) do samej porośniętej wodorostami krawędzi. Widok jest niesamowity! Popatrzcie sami:




Przejażdżka (przepływka?) jest krótka, ale treściwa i na pewno zwiększa ochotę do używania mięśni przepony (wpierw wrzeszczymy potem się śmiejemy). Nad brzegiem stoi też budynek starego młyna - gospodarka rzeczna nie zawsze opierała się na turystyce ;)

Bliżej Mostaru, nad wodospadami Kravica, można pływać. Tworzą one w tym miejscu szerokie rozlewisko z chłodną (mile widziane w tym upale), w miarę czystą wodą. Niestety jest tłoczno co jednak nie przeszkadza najwyraźniej okolicznym mieszkańcom, gdyż natknęłam się na dnie na - równie zaskoczonego - zaskrońca. Wobec tłumów nad wodą był to najwyraźniej bardzo odważny i przedsiębiorczy wąż, rozstaliśmy się w zgodzie.


To właśnie w tym miejscu będącym ilustracją wielokulturowości Bośni i Hercegowiny (oraz napływu turystów) obserwowałam przez pewien czas szczelnie zasłoniętą muzułmankę z około 10-letnią córeczką, którą zachęcała do kąpieli (tata pływał). Oczywiście w T-shircie i legginsach, niemniej bez chust czy długich rękawów. W końcu dziecko weszło do wody, a ja zastanawiałam się, czy z jej (dziewczynki) punktu widzenia tłum różnie wyglądających, ubranych i zachowujących się ludzi dookoła jest ciekawszy czy też budzi więcej refleksji o tym czego nie wolno jej robić. A może jeszcze innych? Niestety nie miałyśmy wspólnego języka...


Kravica przypomina Krk. Jest od chorwackiego Krk tańsza, równie (niestety) zatłoczona i mniejsza. Niemniej, zwłaszcza w upalny dzień, jest to dobre miejsce ochłody zwłaszcza z małolatami :)


środa, 4 stycznia 2017

Landmannalaugar

Jeżeli zobaczycie tytuł tego wpisu to zapewne pierwszym pytaniem będzie: a gdzie to jest? Ewentualnie: co to jest? A może nie :)

laugar to kąpiel, a nazwę miejsca, Landmannalaugar tłumaczy się jako miejsce kąpielowe dla ludu, powszechne. I faktycznie, jak już człowiek tam dotrze to i wykąpać się można.
Landmannaugar leży na Islandii, w interiorze, w otoczeniu nieprawdopodobnie kolorowych gór.
Dotrzeć tam da się wyłącznie autem z napędem na 4 koła bądź odpowiednio dostosowanym, wysoko zawieszonym autobusem. W sezonie jeżdżą one do tego miejsca.
Jak na islandzki interior miejsce to jest gęsto odwiedzane i na kamienistej, wyboistej trasie, którą jechałyśmy (ja za kierownicą małego, dzielnego Suzuki Jimny) czułam się czasem jak na szosie poza interiorem. Tak przynajmniej wygląda to na drodze F208 od północy. Od południa sytuacja zmienia się diametralnie (pewnie dlatego, że od północy nie ma żadnych przejazdów przez rzeki poza ostatnim miejscem przed obozowiskiem, a tego brodu pokonywać nie trzeba, można zostawić autko przed nim, od południa po doliczeniu do 10 rzeczki, strumienie i większe rzeki przestaje się liczyć).

Po dotarciu miejsce wygląda tak


ale to co czyni je naprawdę niezwykłym to otaczające je góry, których kolory zachwycają




Landmannalaugarjest miejscem startowym znanego 4-dniowego trekkingu i dlatego tak wielu ludzi pojawia się tu w sezonie (krótkim). Niemniej rozległość gór sprawia, że bardzo niedaleko za węzłem szlaków przy campingu myśl o zatłoczonych szlakach w Tatrach znika i znów odzyskuje się (cenną) samotność. Do czasu powrotu na camping i spotkania... no właśnie, w miejscu, w którym turyści spotykają się na kąpieli - w islandzkiej gorącej, termalnej sadzawce.