wtorek, 30 sierpnia 2016

Peczerska Ławra

Ci z Was którzy mieli jeszcze rosyjski w szkole może pamiętają czytankę o Peczerskiej Ławrze? ;)
Jeden z najstarszych ukraińskich prawosławnych klasztorów. Sławny i bogaty - przynajmniej kiedyś. Mnisi pustelnicy modlili się tu, pościli i umierali pozostając w swoich małych podziemnych celkach. Ławra (należąca do patriarchatu moskiewskiego i stąd budząca niechęć części dzisiejszych Ukraińców, również tych prawosławnych) zasłynęła w średniowieczu i utrzymała swoją pozycję aż do czasów komunistycznych, gdy - rozgrabiona i pozbawiona znaczenia - zaczęła niszczeń. Sztandarowy sobór Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny został wysadzony przez NKWD na początku niemieckiej okupacji. Próbowano obarczyć winą wojska okupacyjne nazistowskich Niemiec (w co część wiernych do dzisiaj wierzy) niemniej istnieją poważne dowody wskazujące, że to rodzime siły wówczas jeszcze skrajnie antykościelnego państwa (stosunek Stalina do cerkwi zmienił się po serii klęsk wojennych, musiał odwołać się oprócz terroru do tradycyjnych wartości wspierających mieszkańców imperium w czasach wojen - matki Rosji i prawosławia).

W części Ławry nadal istnieje muzeum i choć cerkwie działają i odbywają się w nich nabożeństwa funkcjonuje ona jak muzeum. Część Ławry (w szczególności podziemne korytarze w dolnej części) należy już wyłącznie do władz kościelnych. Tu w zapachu kadzidła, w wąskich, nieoświetlonych (niesie się świeczkę) korytarzach meandrujących pomiędzy celami dawno zmarłych mnichów można poczuć dawny klimat Ławry. Wierni całujący relikwie, wyniośli, milczący mnisi (przerywający milczenie aby kogoś z lubością napomnieć), kapiące złotem cerkwie przed którymi gromadzą się zawodowi kijowscy żebracy, a jednocześnie wierni upatrujący tylko z tego miejsca pociechy i nadziei którą ma im przynieść obrzęd i ofiara. Na starych, niesprawnych nogach przeciskający się przez wąskie duszne korytarze.

Miejsce tak tchnące orientem (a Kijów jest dla mnie miastem styku wschodu i zachodu w bardzo wielu aspektach) jak mało które z kijowskich miejsc. A jednocześnie uświęcone tradycją.
Nie przemawia do mnie w sensie duchowym, ale zobaczyć je warto. Miejsce, w którym człowiek rozgląda się za dziadem lirnikiem i prowadzącym go niemową choć te duchy bogatej przeszłości padły ofiarą stalinowskiego terroru, aby już nigdy tu nie powrócić....

Zobaczcie sami:












środa, 24 sierpnia 2016

Kijów - między Michajłowskim i Sofijskim soborem

Kijów jest miastem.... kontrastów.

Jego skomplikowana, wielowyznaniowa, wieloetniczna, wielojęzykowa historia, pełna krwawych konfliktów, ale też pogodnego współistnienia wpływa i na architekturę miasta. Miasta potwornie poranionego swą historią, ale ciekawego, tętniącego życiem, łączącego to co było z nadzieją na to co będzie. W sercu jego starej części stoją dwa sobory - Michajłowski i Sofijski.
Sobór Michajłowski (sobór św. Michała o złotych kopułach) błyszczy nowością




a przecież pierwszy budynek stanął tu jeszcze w XI wieku i od tego czasu sobór - przebudowywany i zmieniany, wciąż istniał. Dlaczego więc taki nowy? W latach 30-ych, w radzieckiej Ukraińskiej Republice Ludowej powstać miał budynek Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy. Decyzje oczywiście zapadły w Moskwie. Projekt, ogromny, monumalistyczny i wymagający usunięcia soboru Michajłowskiego i - przyległej do niego - cerkwi św. Trójcy, sporządził architekt, który w ogłoszonym konkursie nawet nie wystartował (a pomimo to go wygrał). Pomimo społecznych sprzeciwów (bardzo niebezpiecznych w tym czasie, profesor Mykoła Makarenko został za wygłaszane przeciw zburzeniu soboru protesty aresztowany i zamęczony w więzieniu), a nawet mimo protestów zagorzałego, wysoko postawionego komunisty Feliksa Kohna, który chciał ocalić niesamowite mozaiki Soboru Michajłowskiego projekt zatwierdzono. 14 sierpnia 1937 r. niemal tysiącletni sobór wyleciał w powietrze.
Ironia losu chciała, że wskutek terroru, czystek, opieszałości komunistycznej gospodarki, a następnie wojny, zbudowano tylko jeden z dwóch półksiężyców gmachu Komitetu Centralnego (pomiędzy nimi miał znaleźć się gigantyczny pomnik Lenina), a drugi, ten, który miał stanąć na miejscu wysadzonego soboru, nie powstał nigdy.
Tak wygląda pierwsza połówka komunistycznej świątyni stalinowskich lat terroru:
Po upadku komunizmu i uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę sobór odbudowano w latach 1997-2000.

Sobór Michajłowski łączy przepiękny Pasaż Włodzimierski ze stojącym naprzeciwko (i oryginalnym) Soborem Sofijskim. Pochodzący z X wieku sobór jest jednym z nielicznych budynków jakie przetrwały niszczycielskie najazdy mongolskie (w tym ten najgorszy, z XIII wieku, po którym Kijów niemal przestał istnieć). Przepiękne wnętrze zdobią mozaiki i freski, z których najstarsze sporządzali jeszcze artyści sprowadzeni z Konstantynopola, gdyż to na konstantynopolitańskiej Hagia Sophia wzorował się książę kijowski. Poniżej zdjęcia tej kijowskiej perełki:





Przed Sofijskim Soborem stoi pomnik Bohdana Chmielnickiego na koniu - piękny i groźny. Pochodzący z lat 80-ych XIX wieku pomnik nie uzyskał nigdy ostatecznej formy jaką chciał mu nadać autor - Michaił Mikieszyn. Pod kopytami rumaka, którego dosiada Chmielnicki miały znaleźć się wolne ludy słowiańskie (Ukraińcy i Kozacy), polska szlachta oraz Żydzi. Mikieszyn chciał się w ten sposób przypodobać carowi. Protesty części mieszkańców Kijowa nic by zapewne nie wskórały, ale wyczerpanie funduszy oraz śmierć Mikieszyna zaprzepaściły (i jakże słusznie!) ten planowany pokaz siły cara i pogardy dla obcych (do których zaliczono tu wszystkie powyższe grupy bez względu na ich wewnętrzne skłócenie).

Znacznie skromniejszy pomnik, za to prawdziwie wzruszający i przerażający, stoi przed Soborem Michajłowskim. To pierwszy (w Kijowie są dwa) pomnik upamiętniający ofiary Wielkiego Głodu.



niedziela, 14 sierpnia 2016

Czarnobyl 2 - miasteczko którego nie było



Wszędzie na terenach byłego ZSRR, gdy trafia się w miejsca noszące nazwę pobliskiego miasteczka czy osady, ale opatrzone kolejnym numerem wiadomo, że trafiliśmy do zamkniętego wojskowego (czasem więziennego) ośrodka, którego próżno by szukać na mapach z okresu ZSRR (a i na współczesnych mapach nie zawsze można te miejsca znaleźć), o którego istnieniu wiedzieli nieliczni i – rozsądnie – nie chwalili się swoją wiedzą.







Czarnobyl 2 to niewielkie skupisko ludzkie, w środku otaczających dawną elektrownię lasów. Powstało razem z elektrownią wokół jednej z najdziwniejszych radzieckich inwestycji. Ogromny radar (drugi podobny istniał w kraju za-amurskim, ale został już przerobiony na żyletki) miał alarmować radzieckie władze w przypadku ataku rakietowego na ich kraj. Projekt był głównie teoretyczny i nawet jego twórcy wiedzieli, że przydatność tego systemu była wątpliwa – o ile wykryłby zmasowany start rakiet dalekiego zasięgu, o tyle ich mniejsza liczba pozostałaby niewykryta bądź zostałaby uznana za (częste) fałszywe echo. Niemniej, nie licząc się z ekonomią i ludzkim życiem, zbudowano ogromny radar. Na obwieszonej dipolami konstrukcji o długości 800m. i wysokości 150 m. zainstalowano tony radzieckiej elektroniki z lat 80-ych. Prądożerczość systemu wymuszała jego umieszczenie w pobliżu dużej elektrowni (stąd lokalizacja). Jego moc i sposób działania powodowały zakłócenia sygnału telewizyjnego w USA i Kanadzie oraz cywilnych sieci łączności morskiej i lotniczej (po protestach władze ZSRR wprawdzie zaprzeczyły, żeby zakłócenia wynikały z jakiejkolwiek działalności w Kraju Rad, ale starały się już nie zajmować częstotliwości cywilnych). Największy jednak wpływ istnienie konstrukcji miało na życie niektórych ludzi. Miasteczko było tajne, zmilitaryzowane, i o ile specjalistyczny personel przebywający tu z rodzinami korzystał z mieszkań, szkół i zaopatrzenia na wyższym niż przeciętny poziomie, o tyle pilnujący tego miejsca żołnierze (zwykle odbywający standardową służbę wojskową i pewnie nie zawsze świadomi w którym miejscu ogromnego imperium się znajdują) mieszkali skoszarowani w 50-osobowych salach, nie mieli cienia wolności czy prywatności, a ich warunki życia oddawał nieźle dawny radziecki dowcip o wojskowym wyżywieniu: na śniadanie woda z kapustą, na obiad kapusta bez wody, na kolację woda bez kapusty.








Po czarnobylskiej katastrofie, w trakcie której system był jeszcze w fazie testów i rozruchu, przysłano tu wysokospecjalistyczny oddział wojsk chemicznych, aby „umył” konstrukcję z radioaktywnego zanieczyszczenia. Prace trwały miesiąc i nie przyniosły (poza ludzkimi tragediami) spodziewanych rezultatów. Wraz z niepodległością Ukrainy doszły inne względy, dla których utrzymanie radaru stało się niemożliwe. Zabrano więc możliwy do wywiezienia sprzęt i wycofano się ostatecznie z tego terenu. Dziś chłodnie kominowe systemu chłodzenia komputerów (przy ich technologii, mocy i sposobach chłodzenia z początku lat 80-ych wymagało to budowania takich urządzeń), dawne baraki wojskowe, system laboratoriów i – przede wszystkim – ogromny szkielet radaru świadczą o tym jeszcze jednym ciekawym epizodzie historii ZSRR, którego ujawnienie i koniec zapoczątkowane zostały czarnobylską katastrofą.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Czarnobyl - katastrofa, akcja ratownicza, przyroda



Katastrofa w Czarnobylu ujawniła wszelkie słabości państwa totalitarnego – jej przyczyną był fatalnie zaprojektowany i równie fatalnie przeprowadzony eksperyment; po katastrofie ujawniły się inne słabości tego systemu: wyparcie tego co się stało w zakresie który opóźnił rozpoczęcie akcji ratowniczej o 24 godziny, brak poszanowania ludzkiego życia, absolutną bezbronność człowieka wobec systemu. Pierwszymi śmiertelnymi ofiarami byli strażacy. Następnie do akcji likwidacyjnej skierowano wojsko oraz górników. Zdalnie sterowane roboty (pospiesznie zakupione w Zachodnich Niemczech i Japonii) odmawiały posłuszeństwa w warunkach wysokiej radiacji. Ich pracę wykonywali łopatami młodzi poborowi we własnoręcznie skleconych ołowianych, 30 kg. ochraniaczach - słynne czarnobylskie bioroboty. Poniżej maszyny biorące udział w akcji ratowniczej oraz wóz strażacki z czasów akcji.




Elektrownia czarnobylska została zbudowana na miękkim, piaszczystym podłożu, nad wodami podziemnymi zasilającymi ujęcia wody pitnej dla Kijowa. Jej usytuowanie było błędne, a niestety wypadek ujawnił te błędy boleśnie. Przez pierwsze godziny po katastrofie kierownictwo elektrowni meldowało Moskwie, że reaktor jest nienaruszony, a zniszczeniu uległ jedynie system chłodzenia. W związku z tym otrzymywali (i wykonywali) rozkaz chłodzenia reaktora w sposób ciągły wodą. Reaktor już nie istniał, natomiast woda, która nie odparowała zbierała się w betonowym zbiorniku pod blokiem 4 elektrowni przeznaczonym na zapobieżenie wsiąkaniu w grunt resztek wody z systemu chłodzenia. Radioaktywna magma ze zniszczonego reaktora groziła przedostaniem się do tego zbiornika i - po zetknięciu w zamkniętym pomieszczeniu z wodą  - wybuchem termonuklearnym. Aby zapobiec tej katastrofie, która zniszczyłaby zapewne ogromny obszar dalece wykraczający poza granice ZSRR postanowiono spuścić wodę ze zbiornika, podprowadzić podeń tunel i zamontować systemy chłodzenia używające ciekłego azotu. Tę drugą część planu z powodu braku funduszy (ogromny koszt!) i możliwości technicznych zamieniono później na wzmocnienie podłoża pod blokiem czwartym elektrowni.

Zawory służące do spuszczania wody z pomieszczeń pod blokiem otwierane były od wewnątrz zbiornika. Trzech wojskowych nurków: Walery Bezpałow, Aleksiej Ananenko i Borys Baranow zgłosiło się na ochotnika do zejścia do zalanych pomieszczeń i otwarcia zaworów awaryjnych, które umożliwiłyby odprowadzenie skażonej wody. Misja była samobójcza. Została wykonana. Wiele miesięcy później ustalono podobno, że istotnie sztuczna radioaktywna magma przedostała się do zbiornika i gdyby nie samobójcza śmierć 3 młodych nurków zginęłyby setki tysięcy ludzi, a znaczna część wschodniej Europy nie nadawałaby się do zamieszkania.

Poniżej dwa pomniki ratowników z Czarnobyla - jeden oficjalny, pod blokiem czwartym elektrowni (w tle, w starym sarkofagu), drugi w miasteczku Czarnobyl. Dedykowany tym którzy ocalili świat. Wykonany amatorsko, ale - co niezwykłe - w całości z pieniędzy społecznych. Być może jedyny taki na terenie byłego ZSRR.


Dziś teren odzyskuje przyroda. Dywersyfikacja gatunków spadła. Niektóre zniknęły inne są nadreprezentowane. Niemniej brak człowieka pomaga wszystkim. Na poniższych zdjęciach widać jak natura odzyskuje, co jej wydarto...