piątek, 28 grudnia 2018

Plantacje kreolskie

Na południu Luizjany, w krainie kreolskiej, pozostało jeszcze trochę starych budynków plantacji kreolskich. 
Gdy myślimy "plantacja" w kontekście Stanów Zjednoczonych nasuwają się skojarzenia z białym dworkiem z kolumienkami, plantacjami bawełny, wojną secesyjną i klimatem jak z "Przeminęło z wiatrem". Jak to ze stereotypowymi skojarzeniami większość jest mylna, ale jeżeli chodzi o plantacje Luizjany skojarzenia te są wyjątkowo mylne.

Należy zacząć jednak od wyjaśnienia kim byli Kreole. Byli to francuskojęzyczni mieszkańcy kolonii francuskich na Karaibach i w południowej części Ameryki Północnej). Luizjana była kolonią francuską oryginalnie. I pomimo czasowego przejścia pod zwierzchność hiszpańską, a następnie trwałego wejścia w skład USA w 1803 r. ludność długo pozostała kreolska. Można było być Kreolem białym, czarnym lub mieszanej krwi. Natomiast reperkusje kulturowo-lingwistyczne dla wszystkich warstw społeczeństwa Luizjany były ogromne.

Kreole z górnej warstwy społecznej to byli właściciele plantacji. Bez wyjątku biali. Śmietanka towarzyska, społeczna i finansowa. Ich dzieci mogły zostać lekarzami, adwokatami, urzędnikami czy architektami, ale taka sytuacja była degradacją społeczną. Prawdziwą arystokrację tworzyli plantatorzy, a arystokrację tę rozumiano na sposób typowo europejski.
Po zakupie Luizjany przez Stany Zjednoczone do regionu przybyło trochę Amerykanów, którzy dorobili się majątku w USA i zainwestowali w plantacje w Luizjanie. Pracowali ciężko i bogacili się szybko, a jednak pomiędzy tę nową - amerykańską - warstwą plantatorów, a starą kastą plantatorów kreolskich ziała przepaść. Przepaść ani finansowa (ci i ci byli bardzo lub bajecznie bogaci) ani rasowa (co oczywista wszyscy byli biali).
 Była to natomiast przepaść: 
a) religijna (przed 1803 r. obowiązującą i jedynie legalną religią Nowego Orleanu i Luizjany był rzymski katolicyzm, większość zaś amerykańskich plantatorów nowo przybyłych z północy stanowili protestanci),
b) językowa (Kreole posługiwali się na co dzień francuskim w jego lekko archaicznej wersji, archaizm języka pogłębiał się z każdym pokoleniem, gdyż ewoluował on wolniej oraz odmiennie niż francuszczyzna używana na kontynencie europejskim; amerykańscy plantatorzy byli - co oczywista - anglojęzyczni) oraz
c) kulturowa. Kreolscy plantatorzy czerpali wzorce z arystokracji francuskiej (choć sami nie zawsze, a nawet nie często mieli pochodzenie arystokratyczne). Przeważnie zatrudniali biały, wykwalifikowany personel do zarządzania plantacją, prowadzenia jej rachunkowości, podejmowania decyzji handlowych, a nie rzadko w pośrednictwie w handlu korzystali z usług profesjonalnych faktorów. Sami spędzali czas na prowadzeniu bogatego życia towarzyskiego, oddawaniu się muzyce, czasem sztuce i konsumowaniu zysków plantacji. Nie znaczy to że nie inwestowali i nie kształcili się w kierunku zarządzania przedsiębiorstwami, jednak robili wszystko, by plantacje sprawiały wrażenie latyfundiów dających im zysk (dawały) i umożliwiających im prowadzenie arystokratycznego życia (umożliwiały) przy zachowaniu wrażenia braku ich własnego wkładu pracy. Amerykanie przeważnie prowadzili sami rachunkowość plantacji, zarządzali nimi i utrzymywali stosunki handlowe z nimi związane samodzielnie. Amerykańscy plantatorzy dziwili się Kreolom, że zamiast pracować oddają się piciu kawy nie dbając o codzienność swojego przedsiębiorstwa, Kreole dziwili się Amerykanom że nie musząc pracować robią to na co dzień i ciężko. Zderzyły się dwa modele kultury: szlachecko-arystokratyczny oraz mieszczańsko-przedsiębiorczy.

Plantatorzy kreolscy i amerykańscy zajmowali odrębne dzielnice Nowego Orleanu gdy w nim mieszkali, porozumiewali się innym językiem, chodzili na inne nabożeństwa, chowali bliskich na innych cmentarzach oraz bardzo rzadko zawierali między sobą małżeństwa. Obie społeczności, o podobnym poziomie dochodów, były bardzo odrębne przez długi czas. Ta odrębność dotyczyła w warstwie językowo-kulturowej również niewolników na plantacjach.

A inne różnice?
Na południu Luizjany najczęściej uprawiana była nie bawełna, ryż czy orzechy lecz trzcina cukrowa. Opłacalna uprawa trzciny cukrowej wymaga sporego kapitału na wejściu i znacznego areału. Podczas, gdy przy uprawie bawełny w Karolinie Południowej czy Georgii można było prowadzić zarówno wielką plantację jak też małe gospodarstwo biedoty uprawiającej ziemię własnymi rękami trzcina cukrowa uprawiana była niemal wyłącznie na sporych plantacjach.

Architektonicznie kreolskie zabudowania plantacji przypominały domy plantatorów francuskich i hiszpańskich na Karaibach: zbudowane na podwyższeniu, bardzo kolorowe, otwarte na przestrzał tak, aby można manewrując otwartymi i zamkniętymi drzwiami uzyskać efekt przeciągu.











Powyżej: budynek i wnętrza plantacji Laura. W czasach kreolskich Laura była bardziej kolorowa: podmurówka była czerwona, dach niebieski. Żółty korpus budynku i zielone okiennice były jak na zdjęciach. Poniżej dwa zdjęcia spiżarni w domu. Kuchnie (zgodnie z prawem) mieściły się w odrębnych budynkach, tyleż dla uniknięcia zapachu gotowania co - w szczególności - z uwagi na ryzyko pożarowe związane z gotowaniem na otwartym ogniu.




Inaczej traktowano czarnych niewolników (oraz wolnych czarnych). Luizjana dość wcześnie, jeszcze przed 1803 r., posiadała tzw. Code Noir określający prawa i obowiązki w stosunku do niewolników. I tak właściciele niewolników mieli obowiązek ich nawrócenia na katolicyzm i utrzymania w nim oraz musieli dawać niewolnikom niedzielę wolną od pracy (to prawo przestrzegane w Nowym Orleanie nie zawsze przestrzegane było na plantacjach w szczycie zapotrzebowania na pracę, a często i poza nim). Wyzwoleńcy potrzebowali osobnego dokumentu, aby móc pozostać w Luizjanie (inaczej po wyzwoleniu musieli w określonym czasie wyjechać, aby znów nie popaść w niewolę). Dzieci ze związków mieszanych z wolnymi kolorowymi kobietami (częste) mogły na podstawie testamentu dziedziczyć do 1/8 majątku swojego ojca. Pod warunkiem, że taki testament sporządził.

Implikacje tak różnego podejścia do życia, bogactwa, dziedziczenia były różnorakie. Dla mnie najistotniejsze były dwie, związane z problemami, nad którymi kiedyś się zastanawiałam:

1) Jakim cudem mieszkańcy stanów południowych w przededniu wojny secesyjnej mogli wykazywać się taką beztroską, aby dokonać secesji, narazić się na oczywisty skutek (wojnę) i nie wpaść na to, że jest to wojna od początku przegrana? Oczywiście nie oni jedni w historii dokonali takiej sztuki, ale jednak zwykle strona słabsza w potencjalnym konflikcie nie jest tą, która konflikt radośnie rozpoczyna. Otóż uważali się za stronę mocniejszą (to wiedziałam), a podstawą tego był fakt, że 2/3 milionerów w USA przed 1860 r. mieszkało na południu. Nawet spośród mieszkańców północy niejeden żył z południowej plantacji. Akumulacja bogactwa w przedwojennych Stanach Zjednoczonych wyraźnie faworyzowała południe. A że bogactwo to było zakorzenione w przemijającej epoce, wyjątkowo wrażliwe na zawieruchę wojenną i nie dostarczające w wystarczających ilościach tego, co potrzebne do prowadzenia wojny już tamtejszym mieszkańcom umknęło.

2) Dlaczego po wojnie secesyjnej tak wielu byłych niewolników, wcale nie najstarszych, na plantacjach pozostało? Dotyczy to w szczególności głębokiego południa, a Luizjany w sposób szczególny. Luizjana nie została wojną zniszczona, żadna armia tu nie dotarła. Plantacje delty Mississippi funkcjonowały dalej przynosząc pokaźne zyski. Plantacja Laura, z której pochodzi większość umieszczonych tu zdjęć, przynosiła roczny dochód ok. 1,3 miliona dolarów w latach bezpośrednio po wojnie secesyjnej. Plantacja potrzebuje rąk do pracy. Prawie wszyscy zostali. Dlaczego?
Otóż nie mieli jak i dokąd pójść. Po pierwsze obok powszechnej wśród byłych niewolników nieumiejętności czytania i pisania dochodziła jeszcze nieznajomość języka. Na większości kreolskich plantacji posługiwano się kreolską wersją języka francuskiego. Większość niewolników nie potrafiła nawet mówić po angielsku, co bardzo im utrudniało przemieszczanie się. Po drugie miejscowości w tej części kraju są od siebie mocno oddalone. Często do najbliższego miasta trzeba by iść ok. 50 mil - przedsięwzięcie samo w sobie. Kolejną przyczyną były rodziny. Większość je miała. O ile młody, zdrowy mężczyzna mógł próbować wyjazdu na północ, odejścia, konkurowania z innymi wyzwoleńcami o nieliczne miejsca zatrudnienia, a młoda zdrowa kobieta, choć znacznie bardziej narażona na przestępstwa seksualne też miała szanse, o tyle starcy i dzieci zmarliby zapewne przed dojściem do miasta. A nikt nie chciał porzucać rodziny. Na plantacji najstarsi i najmłodsi też wymagali opieki. Wreszcie, po wyzwoleniu wielu plantatorów płaciło swoim robotnikom (byłym niewolnikom) nie tylko groszowe stawki, ale wypłacano je w miejscowej monecie lub kuponach zdatnych do wydawania w sklepie prowadzonym na plantacji. Pensje te - nieprzydatne nigdzie indziej - nie wystarczały na życie i prowadzono sprzedaż "na zeszyt" z końcem każdego roku wskazując zwiększające się zadłużenie robotników. Mogli odejść, oczywiście, przecież byli wolni, ale... po spłaceniu długu; którego nigdy nie mieli szans spłacić, ani nawet zmniejszyć.
Tak więc zamieniwszy los niewolników na los przypisańców, albo czegoś bardzo do nich zbliżonego ludzie zostali na plantacjach. Na plantacji Laura widoczne na zdjęciu chaty niewolników zamieszkane były do 1977 r. ! Podciągnięto do nich prąd elektryczny i korzystano z nich nadal. Trzeba było 100 lat i kilku pokoleń, żeby wolność zaczęła być bardziej prawdziwa. 

Plantację Laura prowadziły 4 pokolenia kobiet. Większość marzyła o innym życiu, innej codzienności. Postawione w tej roli wskutek zdarzeń losowych wywiązały się z niej - plantacja rozkwitała. Sama jednak rodzina gnębiona była chorobami, kłótniami i wewnętrznymi podziałami. Piękna rzeczywistość na obrazku i niewątpliwe bogactwo osłaniały depresję, rozpacz, skłócenie oraz wyzysk. Na załączonym zdjęciu widać nieślubne dzieci jednego z "paniczów" plantacji. Dzieci niewolnic.. Nie uznał ich, nie odziedziczyły majątku. A że jedno z nich urodziło się 16-letniej matce (bynajmniej nie pierworódce) w czasie, gdy on sam miał lat 66 dobrze pokazuje jeszcze inny element tamtego systemu.
Piękne są kreolskie plantacje i dobrze je zwiedzić - nie zapominając o krwawej historii jaka za nimi stoi. Nie tylko po stronie niewolników. Mimo oczywistych różnic w poziomie życia na tych malarycznych bagnach z powracającymi regularnie epidemiami żółtej febry uwięziona w gorsecie klasowych przekonań kasta kreolskich plantatorów była również zniewolona, oderwana od realiów życia i skazana na życie w jakim się urodzili. W większości.... 

Poniżej: zdjęcie koligacji rodzinnych właścicieli plantacji Laura z pokazaniem dzieci z niewolnicami oraz wycena niewolników:


Poniżej: chata niewolników. W dwóch izbach mieszkały dwie rodziny. Takie chaty były zamieszkane do 1977 r. oraz dom owdowiałej właścicielki plantacji, do którego z trójką niewolników wyprowadziła się z głównego domu, gdy już nie prowadziła plantacji (ten dom dopiero będzie odnowiony)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz